Sorry Airbnb, więcej nie skorzystam z twoich usług
Idea ekonomii współdzielenia (tzw. collaborative economy) popularyzowana przez Airbnb niestety nie sprawdza się w praktyce, szczególnie w miejscach gdzie lokalne prawo mocno w nią ingeruje. Tam Airbnb naraża swoich klientów na przykre doświadczenia.
Reklama
Co raz większa liczba miast na świecie wprowadza zakaz krótkoterminowego wynajmu mieszkań dla turystów. Ma to zapobiec wzrostom cen czynszów oraz zapobiec zmniejszającej się liczbie mieszkań dostępnych dla mieszkańców. Berlin, Barcelona, Paryż, Nowy Jork - to tylko niektóre z miast, które wprowadziły takie ograniczenia. Najbardziej odbiły się one właśnie na Airbnb i jego użytkownikach, którzy nie dość, że mają ograniczoną ofertę to narażeni są na nieprzyjemne sytuacje, którym pośrednik w żaden sposób nie próbuje zapobiec.
Z Airbnb korzystam kilka razy w roku. W listopadzie br. zarezerwowałem apartament w centrum Bangkoku. Na dłuższe pobyty, w moim przypadku, hotel nie zdaje egzaminu. Gdy dotarłem na miejsce, przy wejściu do apartamentowca przywitały mnie ogromne roll-upy z informacją, że to nie jest hotel i mój pobyt tutaj jest nielegalny. Pouczały mnie również, że powinienem czym prędzej zgłosić nielegalny wynajem do odpowiedniej instytucji, jeśli tego nie zrobię czekają mnie konsekwencje.
Kolejne komunikaty wywieszone były na tablicy informacyjnej oraz w windzie. Nie powiem, że było to komfortowe mieć świadomość, że podczas urlopu mogę zostać zatrzymany przez policję. Kilka pierwszych dni było spokojnych i nic się nie działo. Któregoś dnia jednak w windzie zagadała mnie mieszkanka apartamentowca pokazując ogłoszenie i informując łamaną angielszczyzną, że jestem tu nielegalnie i powinienem czym prędzej opuścić apartament. Uśmiechnąłem się, udając, że nic nie rozumiem.
Dwa dni później wracając do mieszkania zobaczyłem przy wejściu do budynku wóz policyjny, oddaliłem się w drugim kierunku. Na szczęście okazało się, że to fałszywy alarm. Policjanci zaparkowali przy moim budynku, gdyż na przeciwko znajdowała się restauracja w której jedli obiad. Śmiałem się potem ze swojego przewrażliwienia, niestety straciłem kilkadziesiąt minut w obawie przed wejściem do mieszkania.
Poinformowałem o sprawie właścicielkę mieszkania. Ta odpisała, że prawo jest niejasne, a Airbnb działa w szarej strefie w Tajlandii. Poradziła też, że gdy ktoś będzie mnie pytał to mam mówić, że jestem u rodziny. Gdy zacząłem wertować internet okazało się, że w Bangkoku obowiązuje zakaz krótkoterminowego wynajmu mieszkań.
Następnego dnia wychodząc z budynku, natknąłem się niestety po raz kolejny na policjantów. Widząc białego od razu kazali mi się wylegitymować i wypytywać co tutaj robię i czy jestem tu legalnie. Skłamałem, że jestem u znajomych. Na szczęście nie drążyli u kogo, nie prosili o nazwiska i inne dane. Na koniec powtórzyli, że to nie hotel i że nie można wynajmować tu mieszkań. Z udawanym uśmiechem oddaliłem się jak najdalej od apartamentowca.
- Airbnb to portal, który ma na celu pomoc ludziom, którzy zamierzają udostępnić swoją posiadłość w nawiązaniu kontaktu z ludźmi, którzy są zainteresowani wynajmem. Airbnb nie jest żadnym biurem podróży. Gdy gospodarz nie spełnia naszych standardów mamy prawo nałożyć na niego kary lub całkowicie usunąć go z naszej społeczności, aczkolwiek ta decyzja należy w zupełności do Airbnb - słyszymy od Działu Obsługi Airbnb, który dodaje, że to gospodarz zakładając konto na Airbnb akceptuje regulamin i bierze pełną odpowiedzialność za to czy wynajem odbywa się zgodnie z prawem danego kraju czy też nie. Airbnb wyjaśnia, że dzięki tej umowie gość unika odpowiedzialności.
Zakaz krótkoterminowego wynajmu w Bangkoku nie jest niczym nowym, bo obowiązuje już dość długo. Nie jest jednak sprawą rezerwującego znajomość lokalnego prawa w miejscu do którego się udaje. To po stronie Airbnb winno być egzekwowanie lokalnych przepisów - a oferta wynajmującego, który nie ma do tego prawa nie powinna być na portalu dostępna.
- Niestety nie mamy oficjalnej informacji na Airbnb, która mówi naszym agentom, iż Airbnb jest nielegalne w Tajlandii - pisze dalej Dział Obsługi. Po paru dniach dodaje, że: - Jeśli rezerwacja trwa poniżej 30 dni, gospodarz musi sobie załatwić specjalne pozwolenie, aby rezerwacja poprzez Airbnb odbywała się zgodnie z prawem. Więc odpowiadając na Pana pytanie, Airbnb zezwala na rezerwacje w Tajlandii, ponieważ nie są one zakazane. Pan jako gość nie musi ukrywać niczego przed policją lub kimkolwiek. Jeśli Pana gospodarz nie ma takiego pozwolenia to jest to jego problem, a nie Pana.
Sęk w tym, że właściciel nigdy nie posiadał żadnego pozwolenia, a Airbnb nie robiło nic aby takowe od niego wyegzekwować przed publikacją oferty czy po zgłoszeniu problemów. Airbnb twierdzi, że wszystko jest w porządku - a nielegalna oferta wciąż dostępna do rezerwacji.
Nie do takiego Airbnb zapisywałem się kilka lat temu, dlatego więcej z jego usług nie skorzystam.